top of page

ZAUROCZENIE - NAMIĘTNOŚĆ - WIAROŁOMSTWO

 

Recenzja premierowego spektaklu operowego Halka Stanisława Moniuszki

w reżyserii Mariusza Trelińskiego w Theater an der Wien w Wiedniu (grudzień 2019)

 

 

 

 

 

 

       Halka Stanisława Moniuszki to jedno z najważniejszych dzieł naszej kultury i to stosunkowo dobrze znanych polskiej publiczności, tak ze względu na muzykę ( słynne: Mazur, Polonez, arie i dumki głównych bohaterów), jak i na dramaturgię (sceneria podhalańska, panujące wówczas stosunki społeczne). Dzieło święci triumfy na wszystkich polskich scenach i to w różnych odsłonach i wizjach artystycznych, od tradycyjnych, po nowatorskie. Jednak tandem realizatorów Halki wiedeńskiej: Mariusz Treliński (reżyseria) – Boris Kudlicka (scenografia), dokonał prawdziwej rewolty. Przeniósł akcję w realia XX wieku do ekskluzywnego hotelu Kasprowy w Zakopanem. Wielu reżyserów majstrowało przy Halce z różnym skutkiem, ale Treliński zrobił to znakomicie. Korzystając z przychylności dyrekcji Theater an der Wien i wieloletnich zabiegów ulubieńców wiedeńskiej publiczności - Piotra Beczały i Tomasza Koniecznego, późniejszych odtwórców głównych ról, po kilku latach starań, Treliński dopiął swego.

      Halka miała swoją premierę 15 grudnia 2019 roku. Reżyser, jak przy wszystkich swoich produkcjach, zadbał o szczegóły i detale. Wiadomo nie od dziś, że nie cierpi on prowizorki ani bylejakości. W wielu inscenizacjach operowych, szczególnie tych dawniejszych, realizatorzy myśleli głównie o obsadzie głównych partii dzieła, żeby wykonawcy byli w stanie podołać wymaganiom roli, a pozostałe elementy przedstawienia schodziły na dalszy plan, bo repertuarowa publiczność przychodzi na śpiewaków - im sławniejsi, tym lepiej. Pozostali wykonawcy niech bronią się sami, tym bardziej inne elementy realizacji. A Treliński swój teatr widzi inaczej - jego śpiewacy to nie tylko czołówka scen operowych, dysponująca wielkimi głosami, ale oni muszą jeszcze „wyglądać”, bohaterowie dalszych planów też. Zaangażowanie do spektaklu Piotra Beczały było strzałem w dziesiątkę. Beczała, artysta średniego pokolenia, robi wielką karierę na największych scenach operowych świata. Mówi się o nim coraz częściej, jako następcy Pavarottiego. Słusznie, choć głos boskiego Lucciano z Modeny był nośniejszy, dźwięczniejszy i chyba jednak bardziej śpiewny. Beczała natomiast to tenor liryczny o potężnej mocy, trochę matowy, ale bezproblemowo osiągający wszystkie wysokie „c” i jeszcze więcej. Podobnie z niższymi rejestrami. Może być tak, że po latach Beczała zejdzie w stronę partii barytonowych, jak wielu poprzednich mistrzów, choćby Placido Domingo. No i aktorsko jest bezbłędny, poza tym wzrost i aparycja, to także wielkie jego atuty. To najprzystojniejszy Jontek od chwili prapremiery, kreujący
w dodatku swojego bohatera i śpiewem, i spojrzeniem. Podobnie rzecz ma się z odtwórcą roli Janusza. Tomasz Konieczny, łodzianin, bas-baryton o ogromnych możliwościach wokalnych, jest bardzo popularny w Wiedniu, stąd nie dziwi zgotowana mu owacja na końcu spektaklu. Interpretacyjnie podobny do Beczały, choć sławą mu jeszcze ustępuje. Zofia, narzeczona Janusza – Natalia Kawałek, warszawianka, obecnie na stałe związana
z Wiedniem, mezzosopran, chyba podążający w kierunku sopranu, to artystka o uwodzicielskim wyglądzie miss i wężowych, baletowych ruchach. Te jej niewątpliwie walory umiejętnie wykorzystał Treliński do własnej koncepcji roli Zofii. Drugoplanowi Stolnik (bas Alexey Tikhonow) i Dziemba (bas Lucas Jakobski), także bez zastrzeżeń. Jest w Halce rola trzecioplanowa. Chłopak - góral występuje zaledwie kilkadziesiąt sekund, ale to, co wyśpiewał, zabrzmiało mocno. Na ogół wykonywali ten epizodzik studenci lub ci, którym trzeba było dać zarobić. I wreszcie ta najważniejsza. W partii Halki wystąpiła Corinne Winters, prawdziwe odkrycie wieczoru. Sopran wyśmienity, bez wysiłku wzlatujący orlim lotem i spadający, by znowu się wznieść. Śpiewaczka idealnie zrozumiała bohaterkę, jej namiętności, głos serca, zagubienie, naiwność, aż po dramat obłędu
i unicestwienia, całe Halkowe con amore. Jednakże artystka, wcielająca się w postać bohaterki, choćby przez wrodzony seksapil, sprawiała takie wrażenie, że aż trudno byłoby nie zrozumieć Janusza, że mógł zgłupieć. Amerykanka nie wyglądała na płoche, ubogie, uwiedzione dziewczę lecz raczej na zawiedzione, bo luby wybrał inną. Samo życie. Tym bardziej, że w wiedeńskiej inscenizacji Halka pracuje w obsłudze hotelu Kasprowy. Ale to na marginesie, bez związku z inscenizacją, bo występ Corinne Winters, znakomity.

 

        Wracając do źródeł, trzeba dodać, że librecista Włodzimierz Wolski potraktował dramatyczną wymowę dzieła prosto. Janusz, młody szlachcic, dziedzic, tak sobie uwiódł kiedyś prostą góralkę, błahostka, drobny, młodzieńczy występek, a następnie zaręczył się z panną Stolnikówną. Po zaręczynach pojawia się spodziewająca się dziecka dziewczyna, co na młodzieńcu nie robi większego wrażenia. Zaślubiny. Halka jest przed kościołem, popada wcześniej w obłęd, rodzi martwe dziecko, następnie popełnia samobójstwo. W rolę mściciela cały czas próbuje wcielić się Jontek (w pierwowzorze góral, u Trelińskiego ktoś z personelu hotelowego), ale bez rezultatu, lud znosi swoje krzywdy z pokorą. Niecny czyn budzi co najwyżej współczucie Zofii, gości weselnych i coś w rodzaju wyrzutów sumienia u Janusza. Oboje narzeczeni według Wolskiego to zdecydowanie drugoplanowe postacie, trochę drewniane i bezbarwne. Oś dramatu kręci się wokół Halki
i Jontka. A jak to przedstawił Treliński? Akcja rozgrywa się z punktu widzenia Janusza i na niego przeniósł reżyser główne akcenty opery tak, że stał się on kluczową postacią wiedeńskiego wystawienia, spychając trochę Jontka z pierwszego planu. Przy dźwiękach uwertury widzimy Janusza ex post, targanego wyrzutami, opuszczonego przez Boga i ludzi zmaltretowanego bankruta, w stanie depresyjnej delirki. Potem retrospekcja; bohater, jurny chojrak, złoty chłopak z elit, kogoś może skrzywdził, ale to mniejsza, król się bawi. Przy nim narzeczona Zofia, typ słodkiej idiotki blondi w bluzce z butiku i w dzwonach opinających kręcący się bez przerwy tyłeczek. Dobra partia do ożenku. To w I akcie. Po różnych perypetiach, następuje akt IV
i metamorfozy. Z Janusza ulatuje cała buńczuczność; zrozumiał poniewczasie. Jest już po ślubie, ale psychicznie odmieniona Zofia rzuca lubemu przekleństwo, usuwa go ze swego świata, mimo wszystko. Tak dokonała się sprawiedliwość.  Zmiany w proporcjach Halkowego libretta, to trochę  ryzykowne posunięcie reżyserskie, tym bardziej, że Treliński zaangażował do przedstawienia Piotra Beczałę, gwiazdę światowego formatu, którą musiał trochę odsunąć. Jego prawo, Beczała nie jest humorzasty i na pewno nie robił problemu.

      W całości przedstawienia zachwyca perfekcyjne wykorzystanie maszynerii i aparatury technicznej, nieprzytłaczające barbarzyńską połyskliwością dekoracje, ruch sceniczny, operowanie światłem, kostiumy
i w ogóle detale. Orkiestra kierowana wprawną ręką przez Łukasza Borowicza zabrzmiała znakomicie, wydobywając dynamicznie z Moniuszkowskiej muzyki całą jej kolorystykę i jędrność. W których miejscach można było inaczej? Treliński mimochodem potraktował dwa kluczowe fragmenty opery: Polonez na wejście gości weselnych i słynny Mazur z I aktu. Nie wykorzystał tu należycie ogromnych możliwości wiedeńskiego zespołu baletowego, a wyeksponowanie tych, bądź co bądź, istotnych momentów dzieła, byłoby niewątpliwie ukłonem w stronę polskiego odbiorcy. No i końcowa scena przed kościołem. Nie wiadomo dlaczego twórcy tej koncepcji przenieśli akcję IV aktu na powrót do hotelu, przecież właśnie powinno wszystko dziać się przed kościołem, gdzie miały miejsce zaślubiny. Można było pokusić się o stylizację kościoła na Olczy, czy na Cyrhli. Jest wprawdzie orszak weselny idący w drugim planie, ale sprawia wrażenie konduktu pogrzebowego, choć to jakiś sens jednak miało. Zaryzykuję tezę: muzycznie ta scena to czysty Wagner, twórca, który oddziaływał wówczas na wszystkich kompozytorów. W scenie przed kościołem zaczynają soliści, w tle organy, potem nastrój potęgują brzmienia orkiestry, aż wreszcie, w ekspozycji, dołącza chór. Robi się podniośle 
i monumentalnie. We wczesnej operze Ryszarda Wagnera Lohengrin też jest równie mocna scena
z podobnymi akcentami muzycznymi i podążający w drugim planie orszak weselny.

       A po premierze był bankiet, na który Piotr Beczała przyszedł w ubraniu stylizowanym na góralskie
i w kierpcach, czym zrobił furorę.

      Halka w Theater an der Wien to jedno z najważniejszych wydarzeń sezonu nie tylko w Wiedniu. Retransmisję zaprezentowała TVP Kultura w dniu 29.03.2020 roku i stąd pochodzi nagranie DVD (dostępne
w bibliotece szkolnej), którego obejrzenie i wysłuchanie polecam gorąco, choćby dlatego, że wykonanie pod względem muzycznym jest na najwyższym, światowym poziomie, a przeniesienie akcji w realia bardziej współczesne, ułatwia odbiór i powinno bardziej przemówić do gustów i wrażliwości. Czy Halka będzie święcić triumfy również na innych scenach, to się okaże. W przeszłości popularność Moniuszki i jego dzieł w świecie była znikoma, w szerszych kręgach prawie nieznana. Stało się to też udziałem takich kompozytorów, jak Nowowiejski i Różycki, a w innej dziedzinie kultury, Siemiradzki i Styka. Ale przecież w XXI wieku świat oszalał na punkcie Szymanowskiego i to nagle! Czyli wysoki poziom wykonania, sponsorzy i odpowiednia promocja, to tędy droga. Może więc jednak. Poczekamy.

 

Theater an der Wien

Stanisław Moniuszko, Halka do libretta Włodzimierza Wolskiego

reżyseria MariuszTreliński, scenografia Boris Kudlicka (Słowacja)

Premiera 15 grudnia 2019 r.

Występują:

Jontek – Piotr Beczała

Halka – Corinne Winters (USA)

Stolnik – Alexey Tikhomirow (Rosja)

Zofia – Natalia Kawałek

Janusz – Tomasz Konieczny

Dziemba –Lukas Jakobsky

góral – rola głosowa

Chór i Balet Theater an der Wien, Orkiestra ORF – Radio – Symphonieorchester

Kierownictwo muzyczne Łukasz Borowicz

J. M.

Halka - grafika.png
bottom of page