top of page
ŻAL ZA...
Wieś Drogowego

     Była sobie wieś … Wiele z nich utrzymuje nadal swój przestrzenny charakter; jedna główna droga albo szara, asfaltowa szosa, niewielkie, skrzyżowane z nią odnóżki, zabudowania w równych rzędach, na ogół po remoncie, ale są też takie, na których zaznaczył się upływający czas. Nadal zamieszkują w nich ludzie, rodziny, lecz coraz rzadziej wielopokoleniowe. W oknach firanki, na parapetach doniczki

z pelargoniami, wokół domostw przedmioty codziennego użytku, a zabawki
i dziecinne rowerki świadczą o tym, że tu i ówdzie życie toczy się nadal. W obejściu gdzieniegdzie traktor, maszyny rolnicze, po klepisku biega inwentarz i cały drobiazg na dwóch i czterech łapach. Nie jest to już widok powszechny i tradycyjna wieś odchodzi w mroki zapomnienia. Dawniej była to wieś, której drogi w kierunku łąk przemierzały krasule, na podwórzach biegały kury i cały drób, czasem burek zaszczekał, kogut zapiał, gąsior zasyczał, indor zabulgotał, w stodole zboże i siano, na dachach bocianie gniazda, gdzie wykluwają się pisklęta, a u szczytu domów gniazda jaskółki oknówki, która tu uwiła sobie przytulisko. Jadąc samochodem przez wieś niemal w ciemno można było się zatrzymać i nabyć jajka, do czego zachęcały napisy na kartonach przymocowanych do płotu - jaja wiejskie świeże. Skolko ugodno.

  

 

 

 

    Pamiętacie, że w każdej prawie chacie krojono najlepszy na świecie chleb, pachnący, że ach! I nigdy się nie starzał, a czerstwy też smaczny. Najpierw, przed pokrojeniem bochenka, matka kreśliła na nim znak krzyża, a przed posiłkiem ojciec intonował modlitwę. Pamiętacie kiełbasy i mięsiwa? Własnej roboty i z własnego świniaka; niebo w gębie!

 

   Niedawno siostrzeniec ożenił się. Poznał pannę z malutkiej, mazowieckiej miejscowości nad Bugiem. Wesele było oczywiście tam. Zagajam: „Takie weselisko, to świniaka będą bić”. Odpowiada: „Wujek, co ty, zapomnieli, jak świniak wygląda”. Pytam z resztką nadziei w głosie: „A bimber będą mieszać?” Uspokaja: „Pewnie, że tak, coś z tradycji pozostało”. Pozostali też zacni, dobrzy ludzie, żyjący w swoich siedliskach łagodnie i z serdecznością dla świata (ktoś powie, że nie wszyscy; oczywiście nigdy nie ma tak, że coś wszyscy). Jest tych mieszkańców najwyżej dwustu, nie mają własnego kościoła, najbliższy parafialny kościół trzy z hakiem kilometra dalej, a jedynym obiektem sakralnym jest przydrożna kapliczka
z Najświętszą Panienką, gdzie skupia się życie religijne miejscowych, najbardziej
w maju i wtedy, kiedy ranne wstają zorze. Oczywiście sklepik też jest, zaopatrzony we wszystko, co potrzebne do życia, jest straż pożarna, drobna wytwórczość,
a przede wszystkim urocza okolica i mazowiecki pejzaż, wyjęty żywcem z płócien Chełmońskiego; w pobliżu szemrze Bug. A na weselu był dobrodziej, niedługą chwileczkę, tak jak należy.

   

 

 

 

     Co jeszcze pozostało w mniejszej Polsce. Pozostały przydomowe, kwietne ogródki, cieszące oko nieustanną feerią barw i pola ciągnące się niemal po horyzontu kres, mieniące się różnymi barwami o każdej porze roku. I jeszcze mieszkańcy, „starsi, gorzej wykształceni i z mniejszych ośrodków”, tacy jacyś mało fajni, mało oczytani
i nieobeznani w tym, co grają w np. w stołecznych jakichśtam teatrach. Puste domostwa po tych, którzy wyjechali albo zmarli, teraz stoją odremontowane, schludne, czyste, pobudowane czasami w stylu dworkowym, ale jakieś smutne, bezosobowe, takie ni pies, ni wydra, bez związku z otaczającą naturą. Wyrastają też wypasione wille zamieszkiwane nieraz przez miejscowych nowobogackich lecz i te poprzednie, i te ostatnie coraz częściej zajmują miastowi albo na stałe, dojeżdżający do pracy do miasta, albo sezonowi, przyjeżdżający na „letniaki”, czy weekendy (a swoją drogą, jakże sympatyczny byłby termin „zapiątek”, a nie obcy „weekend”, prawda ?). To, co za chwilę przeczytacie, dotyczy może jedynie niektórych przyjeżdżających, wnoszących tu swoje wielkomiejskie preferencje, emocje
i poczucie wyższości, ale to właśnie oni rytualnie narzekają, wypisując na swoich forach różne takie kocopały, a to, że skoro świt snopowiązałka im burczy, że psy szczekają, że z pola waniajet i co by tu jeszcze.

I już na koniec, Lipce Reymontowskie, Bronowice, Kargulowe plemię, Kaziuk z Taplar Redlińskiego, a i zaścianek Bohatyrowiczów? To se uż ne vrati.

                                                                                                                                      J.

kot2.png
Rolnik z ekologicznymi jajkami
dzikie kwiaty
ogródek.png
jaskółki.png
Chleb pełnoziarnisty
Smoked Ham
ciasto
bottom of page