top of page

NIECH ŻYJE CESARZ!

O KSIĄŻCE NAPOLEONIADA WALDEMARA ŁYSIAKA SŁÓW PARĘ

                                                                                          Wydawnictwo EX Libris

                                                                                          Warszawa 1998                                                                                Waldemar Łysiak

    Napoleon Bonaparte. Nie ma chyba drugiej takiej osobowości spośród wielkich tego świata, która wywoływałaby tyle emocji, zainteresowania oraz chęci poznania coraz to nowych epizodów i faktów
z jej życia. Półki księgarskie, biblioteki, zbiory prywatne są pełne napoleoników wszelkiego rodzaju, od opracowań naukowych po publicystykę. Jest w czym wybierać, jest czym się pasjonować i to czytelnikom młodszym, licealistom i tym starszym, którzy po literaturę historyczną sięgają sporadycznie, ale po napoleońskie opracowania z dużą chęcią i przyjemnością. Bo czym byłaby historia bez Napoleona?, pyta krytyk Stanisław Zieliński. Historia bez Napoleona wyglądałaby jak kogut
z wyskubanym kuprem
, odpowiada. Czytając jedynie literaturę fachową, nie odnaleźlibyśmy w niej tych wszystkich detali, które pozwoliłyby nam tej epoki zwyczajnie posmakować. W lukę wdarł się jak taran Waldemar Łysiak, szperacz idealny i jedyny taki badacz dziejów empirowych z Bonapartem w roli głównej, człowiek, który, jak wspomniano w jednym z wywiadów, wie o Napoleonie więcej, niż Korsykanin wiedział o sobie.

     Waldemar Łysiak (rocznik 1944) potrafi zaintrygować i zainteresować jak nikt inny, jak żaden zawodowy historyk-profesjonalista i badacz dziejów. Kiedyś tolerowany, jako samorodny talent literacki, otumaniony napoleońską legendą, ale jeśli już zabrał się za tego swojego Napoleona,  a ludzie chcą to czytać, to niech będzie. Potem było gorzej. Łysiak z zupełnie innych powodów zaatakował Salon chłostając tak bezceremonialnie, że odpowiedzią na ciosy stało się postawienie inteligenta
z Saskiej Kępy w stan nicości, nieistnienia i negacji, jakiegoś biologicznego wręcz zagrożenia. Zakneblować Łysiaka, zabrać mu pióro! Szlaban! Osinowym kołkiem! Szlus! W Salonie zawsze obowiązywało myślenie stadne, a opinię publiczną mogą kształtować tylko swoi. Inna sprawa, że autor „Szachisty” umiał obrażać i prowokować. Ktoś czasem, jakiś publicysta, czy dziennikarz wychylił się próbując polemiki z Łysiakowymi opiniami i sądami, ale zawsze kończyło się to obustronnym ostrzeliwaniem z ciężkich dział, a Łysiak to potrafi, bo machanie piórem jest dla niego tym, czym machanie szablą dla Wołodyjowskiego. Po krótkich starciach następowała dalsza dematerializacja pisarza oraz tego, co pisał i wydawał. Taka oto opinia jednego z historyków: Łysiak, Łysiak … proszę przy mnie nie wymawiać tego nazwiska. A książki Łysiaka cieszyły się coraz większą poczytnością, popularnością, niemal kultem, spod lady sprzedawane z wielokrotnym przebiciem, we wszystkich rocznych rankingach czytelnictwa, ustawiały go zazwyczaj na pierwszym miejscu jako najpopularniejszego i najbardziej rozchwytywanego pisarza między Bugiem a Odrą. Zmasowane ataki Salonu zwielokrotniły się po wydaniu jego świetnej trylogii łotrzykowskiej (Dobry, Konkwista, Najlepszy) i po opublikowaniu powieści Statek (1994 rok) oraz równolegle z ukazywaniem się Łysiakowego ośmiotomowego Opus Magnum Malarstwo Białego Człowieka, chyba najlepszego przewodnika po malarstwie, jaki ukazał się po wojnie. Statek okrzyknięto od razu książką najdelikatniej mówiąc, antykobiecą, wręcz nieludzką, a Łysiaka pierwszym mizoginem III RP. A tak na marginesie - Waldemar Łysiak urodził się w dniu 8 marca – niezłe, prawda? Statek trzeba umieć czytać między wierszami, wyławiając prawdziwe intencje autora, głęboko schowane pod obrazoburczymi, drastycznymi i wydawałoby się, wręcz aroganckimi inwektywami, choć żonglowanymi magicznie i po mistrzowsku. Po przeczytaniu, wyłania się obraz zgorzkniałego, prychającego żółcią impertynenta, ale doświadczonego przez życie i ludzi tak okrutnie, że niedziwne, iż reaguje, jak ciężko zraniony tygrys. Może nie wszyscy o tym wiedzieli, nie musieli, bo autor nie ma się czym chwalić. W rzeczy samej, Statek jest manifestem na cześć Faustowskiej das Ewig Weibliche i tęsknoty ku wyspie zaczarowanej.

              Napoleon przekraczający Przełęcz Św. Bernarda w 1800 r.

                                                Jacques Louis David

    

   

      Rozgadawszy się nieco, przywołuję się do porządku, bo miało być o Cesarzu. Ad rem zatem. Napoleoniada zamyka cykl kilku książek Waldemara Łysiaka poświęconych Bonapartemu i jego czasom. Łysiak prześwietlił swojego bohatera na wskroś; od przodu i od tyłu, pod Austerlitz
i w gabinecie Tuillieres, w Schoenbrun i na Zamku Królewskim w Warszawie, w salonach i teatrach, gdy był wesół i gdy się smucił, gdy był sam lub z kimś. Zajrzał nawet przez dziurkę od klucza do sypialni boga wojny, ale o tych szczegółach, wiadomo, nie opowie za nic w świecie. Autor Napoleoniady zjeździł kawał świata w poszukiwaniu najdrobniejszych szczegółów i epizodów z życia małego kaprala
(168 cm. Jaki znowu mały!). Przekopał archiwa, przejrzał setki stron gazet, pamiętników i relacji. Jak to zrobił? Zrobił tak, że stał się bez wątpienia wybitnym znawcą epoki napoleońskiej, nazwanym nawet ostatnim bonapartystą. Przy tym Łysiak jest wytrawnym bibliofilem, zbiera, zbiera i gromadzi autentyczne „białe kruki”, jak rękopisy wierszy Norwida, jest w posiadaniu pierwodruku Trenów Jana Kochanowskiego i wielu dzieł sztuki malarskiej zdobiących wnętrze jego domu przy ul. Walecznych.

      Napoleoniadę czyta się znakomicie, najlepiej od deski do deski. Ale jeśli ktoś uzna, że książka jest za gruba (jedyne 426 stron), to może potraktować rzecz wybiórczo, w zależności od wolnego czasu, czy też konkretnych zainteresowań. Co więc polecić? Liczne polonica w tym zbiorze, ujęte na początku. Kapitalny esej o ponadczasowym wynalazku tamtych czasów - okręcie podwodnym Nautilius I
i Nautilius II, skonstruowanym przez amerykańskiego naukowca-fantastę Fultona specjalnie po to, by móc dokonać inwazji na Wyspy (czytaliście powieść Juliusza Verne’a?), polecam opowieść o Kacprze Hauserze, historię będącą kanwą filmu  Wernera Herzoga bijącego kiedyś rekordy popularności. Warto przeczytać tekst o wiernym służącym Napoleona Mameluku Rustamie. „Cień” cesarza nawet spał
u drzwi do sypialni i kto chciałby przeszkodzić jego panu w nocnym odpoczynku, musiałby przejść przez Mameluka. Jeden z esejów autor poświęcił lwicy paryskich salonów madame Herminie de Stael, której fawory Napoleon odrzucił bezwzględnie i dlatego stała się owa madame zaprzysięgłym jego wrogiem, aż do ostatniej kropli atramentu na postawionej ostatniej kropce wieńczącej jej pisarstwo. Pamiętniki pani de Steal, nie najwyższego lotu, zostały u nas kiedyś wydane, może da się odszukać
w niektórych bibliotekach i antykwariatach. Dla varsavianistów jest cały rozdział poświęcony miastu spod znaku Syreny, prowincjonalnemu, zapyziałemu pod pruskim panowaniem w latach 1795 - 1806,
a potem odzyskującemu swój blask i sznyt. Jest też rozdział o księciu Józefie Poniatowskim – autentyczny hołd oddany jedynemu marszałkowi Francji nie Francuzowi. Opis bitwy pod Lipskiem
i śmierci Pepiego, najlepszego z najlepszych, wzrusza do łez. Łysiak w swojej Napoleoniadzie też odbrązowił, przynajmniej dwa razy, powodując u czytelnika przecieranie własnych oczu. Okazuje się, że dowodził ułańską szarżą pod Somosierrą bynajmniej nie pułkownik Jan Kozietulski, lecz zupełnie kto inny, rotmistrz Jan Dziewanowski, którego nazwisko ugrzęzło w mrokach zapomnienia, a czyn przyznany został Kozietulskiemu. A skądinąd odważny i wybitny dowódca Kozietulski tkwi
w świadomości potomnych, uwidoczniony choćby w poczytnej i bardzo ciekawej książce Mariana Brandysa Kozietulski i inni. Halo, halo, a czy ktoś słyszał o Dziewanowskim? Uwielbiamy jednak bohaterów tragicznych, takich jak Tadeusz Kościuszko, bohater Stanów Zjednoczonych,  Naczelnik w sukmanie, zwycięzca spod Racławic, a później co? Apologeci Kościuszki pokrętnie tłumaczą jego późniejsze wybory. Bo jeśli prawdą jest, że do bezczynności po zwolnieniu z więzienia zobligowały Naczelnika wiernopoddańcze hołdy złożone przezeń carowi po wyjściu z więzienia, to wszystko jasne. Podobnie, choć z mniejszym przytupem, było w przypadku Adama Mickiewicza w okresie pofilomackim.

 

 

 

 

 

                                                                                 Napoleon cesarz Francuzów

                                                                                                                                    Jacques Louis David

 

 

     Waldemar Łysiak na zabój zakochany w zwycięzcy spod Ulm, bije czołem przed Korsykaninem, fundując mu pomnik ze spiżu, jednocześnie odpierając zarzuty sypiące się na cesarza jak z rogu obfitości. A wiele ataków na Napoleona to oczywiste bzdury, często wynikające z kompleksów i chęci dołożenia poniżej pasa nie wiadomo na jakiej podstawie. Bo jak poważnie potraktować przedstawianie go jako łotra, tyrana, zwyrodnialca i troglodyty (są znane epitety typu korsykański bandyta, korsykański potwór, rozbójnik Europy, krwawy rzeźnik, antychryst – ten głównie w Rosji), podczas gdy miękkość serca i łaskawość Napoleona obrosły już wtedy legendą. Co za okrutnik, który ułaskawił kilkudziesięciu zamachowców na swoje życie, a zdrajcom pokroju Talleyranda, przebaczył, na swoje nieszczęście zresztą. Śmieszy zarzut o pisarskiej niegramotności cesarza. Wszak epistolografia Napoleona to majstersztyk; z wielkim uznaniem wypowiedzieli się o niej Balzak, Hugo i Stendhal. Najboleśniej chciano ugodzić Bonapartego w słabiznę, czyli że niepełnosprawny seksualnie, ergo impotent. Ale o alkowianych tajemnicach boga wojny, których kwintesencją jest czwórka dzieci, wiedzą nawet uczniowie liceum. Aleksander Walewski był podobny do ojca, jak dwie krople wody. Zaiste, impertynencja godna zacytowania pewnej sentencji Boya-Żeleńskiego. Ale dobrze, w przypadku trojga napoleońskich dzieci było to draństwo, lecz czy wypada rzec, że same chciały?

     Postać Napoleona Bonaparte, jak i cały okres napoleoński, budzą stale wiele emocji, kontrowersji, stanowiąc przy okazji tło dla dyskusji o polskich drogach do wolności. Okołonpoleońskie lekcje
w klasach drugich liceum są barwne, wartkie, czasem burzliwe, a debaty pro – contra niezwykle pouczające i udrożniające intelektualnie, na ogół kończą się na „pro” i wznoszony okrzyk Vive
la Empereur!
staje się całkowicie zrozumiały i zasadny. Przeczytajcie więc Napoleoniadę, naprawdę warto, Mesdames et Messieurs.

J.M.

Napoleon na koniu.png
Napoleon.png
Napoleoniada.png
Łysiak.png
bottom of page