top of page
sPOD ŻYLETY.png

      Nie zdziwisz się, drogi Czytelniku, jak powiem, że do napisania tego tekstu zmotywował mnie znakomity artykuł autorstwa JP O pewnej piosence, ale nie tylko, opublikowany
w Bibliotecznym Hydeparku bodaj w kwietniu 2021. I jeszcze rozmowy z paniami w szkolnej bibliotece, które zachęciły mnie szczerze do „pociągnięcia” tematu. A ponieważ, jak powiedział pewien klasyk, piłka nożna jest „grą myślową”, jej solą i pieprzem są wielotysięczne widownie, a na dodatek w czerwcu 2021 roku ruszyło EURO 2020, tęsknie oczekiwane przez tłumy, więc obojętnie przejść obok tematyki okołopiłkarskiej nie uchodzi. Właśnie te sfanatyzowane nieraz tłumy stały się w ostatnich dziesięcioleciach  zjawiskiem socjologicznym i swoistym fenomenem, wartym nawet uniwersyteckich habilitacji.

   Najbardziej znaną, kibicowską trybuną w Europie jest zdecydowanie The Kop
w Liverpoolu, najstarszą, Torcida w chorwackim teraz Splicie; w Polsce legendami obrósł Kocioł Czarownic czyli Stadion Śląski w Chorzowie, gdzie przyjeżdżające drużyny nie wygrywały, czy to na szczeblu reprezentacji narodowych, czy rozgrywek klubowych,
w których Górnik Zabrze gromił rywali. Jednak najsłynniejszą, obok wielu słynnych, była, jest i będzie legendarna Żyleta, trybuna na stadionie Legii w Warszawie (dawniej Wojska Polskiego), kiedyś zwana otwartą, w przeciwieństwie do przeciwległej trybuny krytej,  pod dachem, na której zasiadała publika w wieku bardziej wujkowo-matuzalemowym, przyglądająca się zawodom okiem malkontenta, nieraz komentując zdarzenia na boisku w stylu dziadków z Muppet Show. A w loży oficjele i miejscowa socjeta, czyli warszawka. Nic to jednak przy Żylecie, gdzie zasiadali autentyczni fani, fani fanatyczni, oddani uwielbianej drużynie na dobre i na złe. Skąd ta żyleta? W latach 70. nad trybuną otwartą pojawiła się plansza reklamująca żyletkę marki Polsilver i tą  nazwą określono najpierw środkowy sektor, a potem już całą otwartą trybunę, chyba z pominięciem miejsc na łuku, skąd było widać dość kiepsko. Nazwa przyjęła się błyskawicznie. Jeśli przypomnimy w tym miejscu
o panującej na Żylecie łobuzerce, chamstwie, wandalizmie (bo latające tam butelki to pomówienie. Owszem były butelki po…, ale pod ławkami, które po meczach skrzętnie zbierali chłopaczkowie lub drobni cwaniaczkowie i spieniężali je w punktach skupu. Może to byli współcześni biznesmani?), to mamy na myśli lata późniejsze, kiedy to jak grzyby po deszczu wyrosły „kluby kibica” nieraz, niestety, będące formalną przykrywką działań
o charakterze przestępczo-mafijnym. Dopomógł temu czas transformacji ustrojowej
w Polsce, poluźnienie obyczajów wśród młodszego pokolenia, filozofia róbta co chceta, upadek zasad, norm itp. A na Żylecie to wszystko, jak w soczewce. Dodajmy jeszcze naturalną wymianę pokoleń wśród fanów, więc to nowe pokolenie chciało mieć swoja wojenkę, skoro prawdziwej nie było. My-oni. Nieważne, że ci oni są tacy sami jak my, ale przyjechali z Łodzi, Krakowa, ze Śląska, czy z Poznania i już wystarczy, żeby mieć z nimi kosę. A my już na wojnie ładnych parę lat, śpiewano na melodię serialu o czterech pancernych. To była (czy jest?) Żyleta, jakiej nie chcemy. A jej jasna strona? Prezentacje wizualne, oprawy meczowe, flagi sektorówki, kultywowanie i przypominanie rocznic
i wydarzeń historycznych, wieńce składane przez fanów przy Grobie Nieznanego Żołnierza
i przed pomnikiem marszałka Józefa Piłsudskiego, akcje dobroczynne, choćby „Charytatywna wiosna Legii Warszawa”, „Paczka na Kresy”, pomoc powstańcom Warszawy z batalionów Miotła i Parasol i wiele innych. Takiej Żylety chcemy.

    Słów kilka o tym, jak to było onegdaj. Kibicowanie było szlachetnym obowiązkiem każdego chłopaka. Chodziłem na mecze z ojcem mniej więcej od szóstej klasy (na hokej zresztą też) i nie było tam większej eskalacji chamstwa i wulgarności. Spokojnie siedzieli obok siebie miejscowi  i np. łodzianie i co? I nic. A szczytem tzw. braku kultury był okrzyk sędzia kalosz lub hanys. I te romantyczne mecze w wymiarze krajowym
i międzynarodowym. I ci romantyczni zawodnicy, grający za przysłowiową czapkę gruszek (może nie zawsze i niekoniecznie). Wielu z nich było autentycznie genialnych, ekstraklasa. Jeden z kolegów chodził na ”Legię” tylko dla Kazia Deyny. Cóż to była za maestria
i futbolowa poezja ten Kazio. Popularny Kaka to był człowiek, który chyba nawet potrafił prawą stopą zawiązać sznurowadło w lewym bucie. (Tak mówili i może to prawda była?).
A jego akcja w meczu pucharowym z Saint Etienne (Francja)? … Kurtyna!

 

      Pamiętam też drobne wydarzenie z czasów komuny. Nie zdziwisz się, drogi Czytelniku, że tak też bywało. Podczas meczu z drużyną kraju ościennego, miłującego pokój, zanim zawodnicy wbiegli na murawę, jakiś jegomość w wieku słusznym i odpowiednim, stanął na ławce gdzieś niżej, odwrócił się twarzą do tłumu i gromko krzyknął: Panowie, jak wejdą Ruscy, to gwiżdżemy, ale wszyscy gwiżdżemy! Więc gwizdaliśmy przeraźliwie, choć wśród tych Ruskich było wielu Gruzinów różnych takich  -shwili, -idze, -ani. Jacy znowu Ruscy, niesprawiedliwe to było trochę, ale cóż. Na stadionach też zaistniało nasze swoiste liberum conspiro. Swoją drogą, niepokorni ludzie ci kibice.

       Nie jest prawdą, że piłka nożna to takie coś, że dwudziestu dwóch facetów gania za piłką,
a miliony głupoli się tym ekscytują. Do stwierdzenia użytego na początku, że jest to „gra myślowa”, proszę pozwolić dorzucić na zakończenie jeszcze jedną obserwację. Podczas niedawnego meczu Czechy-Szkocja na EURO, komentator TV rzucił taki zdanie: To, co zrobił Patrik Schick (reprezentant Republiki Czech) jest połączeniem inteligencji

z techniką. To prawda, on potrafi i to po prostu ma, wielu innych też, a my nie mamy i nie potrafimy, podziwiamy więc i dopingujemy; niedziwne, prawda?

J.

żyleta 1.png
Żyleta 5.png
Żyleta 4.png
bottom of page